Dobrze pamiętam kiedy u mnie nastąpił moment, w którym skierowałam uwagę jakie karmy dawać kotom. Kilka lat temu wychodząc z pracy pierwszy raz znalazłam dwa koty na śmietniku. Był to chłodny, listopadowy wieczór, a w śmietniku obok mojej pracy, zaczęło się coś ruszać. Okazało się że to dwie, brązowe kulki, które nie wiadomo skąd się tam wzięły. Jak na śmietnikowe znaleziska były w bardzo dobrym stanie zdrowia. Wzięłam je więc do domu – oczywiście nie mogłam ich przecież zostawić na pastwę losu w deszczu i bez jedzenia. Jedzenie… właśnie! Pierwszą rzeczą którą zrobiłam po przyniesieniu kotów do domu była wycieczka do sklepu zoologicznego. Jak dziś pamiętam uczucie zmieszania, które towarzyszyło mi przy wyborze karmy. Starałam się znaleźć zależność pomiędzy ceną karmy, a jej składem ale niestety nie rozumiałam nic a nic z opisu na opakowaniach każdego z nich. Stwierdziłam więc że będę polegać na opinii Pani sprzedającej, ze względu na jej doświadczenie. Tak więc kupiłam swoją pierwszą paczkę pana royala i…karmiłam nią koty przez ponad rok! Nie zastanawiałam się czy robię dobrze. Czy przypadkiem moje koty nie powinny dostawać karmy i suchej i mokrej? Może powinnam dać im coś innego? Może powinnam coś im suplementować? Te pytania niestety przyszły mi na myśl dopiero po tym jak jeden z kotów poważnie zachorował. Miał bardzo wysoką anemię. Nie sugeruję, że na pewno to kwestia jedzenia, ale to był punkt zwrotny. Stwierdziłam, że muszę wiedzieć co jedzą moje koty i to był ostatni raz kiedy kupiłam karmę dla kotów o której niewiele wiedziałam.